Podróże bliskie i dalekie
Nasza podróż do Indii zaczęła się w Delhi, a właściwie w starym Delhi (Old Delhi), gdzie zamieszkaliśmy w hotelu Ajanta. Nazwę hotelu wymieniam nie tyle żeby go zarekomendować, ile bardziej przestrzec. Nocleg na pierwszą noc zarezerwowaliśmy sobie telefonicznie z Polski, pokój dwuosobowy z łazienką, TV i klimatyzacją kosztował nas 15 USD za noc. Jak się później okazało, w budynku obok w podobnej cenie mogliśmy mieć pokój w o wiele przyjemniejszym standardzie, co najważniejsze z czystą pościelą i kocem. Warto wziąć pod uwagę, że w Delhi w nocy, w niektórych dzielnicach, zwłaszcza tych starych, hotele potrafią wyłączyć prąd i co za tym idzie klimatyzację (aby ratować i tak już zanieczyszczone powietrze w mieście), tak więc jeśli ma się mały pokój, można się ugotować z gorąca. Poza tym ma się wrażenie, że to miasto nigdy nie zasypia, nawet w nocy słychać głośne klaksony ciężarówek i rikszy. Do Delhi przylecieliśmy w środku nocy. Mimo, że rezerwując hotel, poprosiliśmy również o płatny transfer z lotniska, który został nam obiecany, żaden kierowca po nas nie przyjechał. Kiedy spytaliśmy się o powód następnego dnia w recepcji, uśmiechnięty Pan z rozbrajającą szczerością odparł, że zapomniał. No problem. Co więcej jak gdyby nigdy nic, bezczelnie próbował nas zainteresować sprzedażą jakichś wycieczek. Skazani byliśmy więc w środku nocy na lotnisku na wybór lokalnej taksówki. Nie była to usługa usankcjonowana przez władze lotniska i jakoś zorganizowana. Na opustoszałym parkingu przy hali przylotów, opadł nas tuzin przekrzykujących się Hindusów, szarpiących za ramię i plecaki. Negocjacji cenowych nie było praktycznie żadnych, zapłaciliśmy ile zażądali i tak z duszą na ramieniu, nie wiedząc czy czeka na nas jakiś hotel, skoro nikt po nas przecież nie wyjechał, ruszyliśmy w ciemną noc Ambassadorem w kierunku dzielnicy Paharganj. Co to była za jazda ! Nieoświetlone ulice, ciężarówki i samochody bez bocznych lusterek, krowy łażące po ulicy, sygnalizacja skrętu samochodu odbywała się za pomocą ręki wystawionej przez drzwi, nie wspomnę, że kierowca ani razu nie spojrzał, czy coś za nim jedzie. Modliłam się, żebyśmy dojechali już na miejsce i wysiedli z tej taksówki. Dzielnica Paharganj znajduje się w samym centrum Delhi i nie ma w niej nic ciekawego oprócz setek tanich hotelików i restauracji, z których korzystają turyści z najskromniejszym budżetem. Bliskość dworca kolejowego New Delhi Railway Station gromadzi nieciekawy element. Generalnie po zmroku, należy raczej unikać tej dzielnicy.
Po nieprzespanej nocy w kiepskich warunkach ruszyliśmy rano na zwiedzanie miasta. Zderzenie się z gęstym, kolorowym tłumem przelewającym się po ulicach Starego Delhi nie nastroiło nas początkowo pozytywnie. Tu wszystkiego było za dużo, ludzi, kolorów, dźwięku. Przyzwyczajenie się do atmosfery tego miejsca, zupełnie innej cywilizacji, języka, zwyczajów zajęło nam dłuższa chwilę. Musieliśmy nabrać tchu i jakoś to ogarnąć bo na pierwszy rzut oka panował wokół nas chaos. Idąc Chandni Chowk, główną arterią Starego Delhi, w kierunku Czerwonego Fortu, czuliśmy się jak dwie małe skały, które opływa nieprzerwana rzeka Hindusów.
Delhi to ponoć trzecia najbardziej zaludniona aglomeracja świata (w 2000 r. zamieszkiwało ją oficjalnie ponad 11 mln. mieszkańców) i stolica Indii od 1931 r. Jest to najważniejszy ośrodek przemysłowy północnych Indii. Jak mówią legendy Delhi zostało zbudowane na miejscu siedmiu miast, które istniały tu w przeszłości. Chandni Chowk, którą szliśmy należy do Shahjahanabad, które to miasto powstało w XVII w. Główną arterią Starego Delhi a także licznymi wąskimi poprzecznymi uliczkami przelewały się tłumy Hindusów, było tu pełno riksz, rowerów, straganów, sklepików, na pierwszy rzut oka panował brud i ubóstwo, wokół unosił się zapach palących się kadzideł. Jest to widok, który różni się diametralnie od dzielnic w tzw. Nowym Delhi, wybudowanego za czasów brytyjskiego imperium, z szerokimi alejami, parkami, regularnym układem ulic. Niemniej jednak, przybywając do Delhi, zobaczenie dzielnicy Starego Delhi jest w moim przeświadczeniu absolutną koniecznością. Po takim przeżyciu można Indie tylko pokochać albo znienawidzić.
Na zwiedzanie Czerwonego Fortu udaliśmy się pieszo, czym wzbudzaliśmy duże zainteresowanie Hindusów, ponieważ ogólnie przyjętym zwyczajem jest, że biali ludzie poruszają się rikszami. W drodze powrotnej postanowiliśmy skorzystać z tego najbardziej popularnego środka transportu po stolicy Indii. Nie bez znaczenia było, że po całym przedpołudniu chodzenia po ulicach miasta, po prostu strasznie bolały już nas nogi. Przejażdżka rikszą była bardzo przyjemna, nie dość, że nie musieliśmy chodzić po mieście w upale, to przewodnik, rikszarz obwiózł nas po ciekawych miejscach, do których ciężko by było samemu dotrzeć. Trochę mieliśmy opory przed wynajęciem naszego kierowcy, który zaczepił nas przy schodach meczetu Jama Masjid. Był już starszym żylastym mężczyzną a my jednak zdrowymi młodymi ludźmi, ale doszliśmy do wniosku, że pomożemy mu zarobić uczciwie dniówkę. Odwdzięczyliśmy mu się sowitym napiwkiem bo przewiózł nas przez piękne miejsca Starego Delhi, wąskie uliczki wypełnione samymi sklepami z kolorowymi sari, uliczkami tylko z jubilerami, gdzie wystawy kapały od złota i srebra. Na koniec zabrał nas na targ przypraw, który mieścił się w 4 poziomowym budynku z wielkim podwórzem pośrodku. Na przepastnych odkrytych korytarzach przypominających arkady stali handlarze z workami pełnymi przypraw od aromatu których kręciło nas w nosie. Potem wyszliśmy na dach budynku, gdzie w słońcu na szerokich płachtach materiału suszyły się w sposób naturalny papryczki chili. Mieliśmy stąd piękny widok na całą dzielnicę. Atmosfera niesamowita.
Zanim jednak objechaliśmy rikszą dzielnicę, dotarliśmy pieszo do końca Chandni Chowk gdzie mieści się Czerwony Fort (Red Fort lub Lal Qil’ah). Czerwony mur, zbudowany z piaskowca rozciąga się wokół fortu na długości 2 km. Jego budowę rozpoczął w 1638 r. Shah Jahan, ówczesny maharadża, który chciał tutaj przenieść starą stolicę Indii, Agrę. Od samego początku pobytu w Indiach dużą sensacją dla nas była cena wstępów do obiektów zabytkowych. I tak wejście do Red Fortu dla Hindusa kosztowało 5 Rp., a dla zagranicznego turysty – 235 Rp. Szczytem dysproporcji okazała się cena wstępu do Tadż Mahalu – 20 USD od turysty zagranicznego przy kilkunastu Rupiach dla obywatela Indii. Rozbój w biały dzień! Wejście do Czerwonego Fortu (Red Fort) prowadzi przez Lahore Gate. Na rozległym terenie wewnątrz fortu znajdują się liczne budowle: przykryty dachem bazar, hol publicznej i prywatnej audiencji, muzeum wojny, łaźnie, meczet Moti Masjid oraz meczet Perłowy (zrobiony z marmuru), muzeum archeologiczne, niepodległości etc. Całość położona jest w ładnie utrzymanym parku, z licznymi fontannami, basenami, małymi pawilonami do wypoczynku. Każdego wieczoru odbywa się tutaj przestawienie typu światło i dźwięk, ukazujące znaczące wydarzenia z historii Indii, zwłaszcza te związane bezpośrednio z Czerwonym Fortem. Twierdza leży nad brzegami rzeki Jamuny. W przepastnych, chłodnych marmurowych pawilonach rozrzuconych na terenie fortu w końcu odetchnęliśmy pełną piersią, opadł z nas stres pierwszego dnia i uzmysłowiliśmy sobie, że Indie to miejsce magiczne i warte pokochania.
Co poza tym warto zobaczyć w Delhi ? Oprócz Old Delhi, które jest jednym wielkim bazarem i znajduje się tu wiele meczetów, z których największy i najbardziej okazały to Jama Masjid, należy wybrać się do Nowego Delhi. To nowoczesna dzielnica różniąca się kolosalnie od Starego Delhi. Ma zdecydowanie imperialny charakter. Szerokie ulice, z ruchem lewostronnym, wielkie przestrzenie, wspaniałe parki i olbrzymie budowle kontrastują z wąskimi, biednymi uliczkami Starego Delhi.W środku dzielnicy znajduje się 3 kilometrowy bulwar Rajpath (Droga Królewska). Szeroka asfaltowa aleja sąsiaduje po obu stronach z przepastnymi trawnikami, kanałami i rzędami drzew. Jeden, wschodni koniec bulwaru Rajpath zamyka monumentalny 42 metrowy łuk triumfalny India Gate. Wybudowany jest ku pamięci 70 tysięcy żołnierzy brytyjsko- indyjskiej armii poległych w latach 1914-21. Na przeciwległym końcu Rajpath znajdują się budynki administracji rządowej i parlament. Przeszliśmy się wzdłuż całej Drogi Królewskiej. Co roku 15 styczniu, aleją Rajpath maszeruje uroczysta defilada wojsk indyjskich. Indyjskie siły zbrojne to druga armia na świecie pod względem liczebności. Nasz rikszarz z Old Delhi musiał nas zostawić na granicy z dzielnicą New Delhi. Riksze napędzane siłą mięśni nie mają tu prawa wstępu. Musieliśmy przesiąść się do autorikszy.
Connaught Place to centrum dzielnicy biznesowej ze sklepami, bankami, restauracjami i biurami linii lotniczych, pośrodku którego znajduje się duży okrągły park zabudowany wokół dwupiętrowymi kamienicami. W parku panuje pełen luz, jak we wszystkich tego typu ogrodach w Indiach. Całe rodziny leżę na trawie, bawią się, puszczają latawce. Świetna atmosfera. W restauracji przy Connaught Place poszliśmy do restauracji, gdzie zjadłem najlepsze w życiu mutton masala. Niedaleko również wznosi się świątynia Lakshmi (Birla Mandir) poświęcona bogini dobrobytu i pomyślności. Nam nie udało się jej zwiedzić od środka, ale jej sama złota kopuła zrobiła na nas wrażenie.
To, co chyba każdego zachwyci w Indiach to piękne Hinduski ubrane w przepiękne, kolorowe sari, ozdobione mnóstwem biżuterii (głównie złota), unoszący się w powietrzu zapach przypraw (curry, chili) i kadzideł oraz wspaniała architektura fortów, pałaców maharadżów, świadczących o ich wielkim bogactwie. Jak się później dowiedzieliśmy, to ślubne sari (czerwone przeplecione złotą nitką) może kosztować 250 USD, co dla przeciętnego Hindusa jest oczywiście ceną bajońską. Do tego, aby młoda Hinduska mogła wyjść za mąż, musi zebrać w posagu około 40 sari (ok. 50 USD za jedno). Tak więc, zdarza się tak, że na posag córki ojciec musi pracować prawie całe swoje życie.
Do Jaipuru polecieliśmy z Delhi samolotem. Odległość dzieląca te miasta to około 280 km. Linie lotnicze, Jet Airways okazały się w pełni profesjonalne. Z ciekawostek wspomnę, że na tej krótkiej trasie dostaliśmy do jedzenia kawałek całkiem smacznej pizzy. Z takim cateringiem jeszcze dotąd nigdy wcześniej się nie spotkałem. Duży plus za innowacyjność. Bardzo dokładne, kilkukrotne sprawdzanie naszych bagaży podręcznych, co stanowi normę na lotniskach indyjskich, uświadomiło nam, że to kraj o większym ryzyku zagrożenia niż Polska. Nie można było mieć ze sobą w bagażu podręcznym nawet zwykłych baterii paluszków czy baterii do kamery. Wszyscy oficerowie ochrony lotniska wywodzili się z kasty Sikhów, co można było łatwo rozpoznać po turbanach na głowie.
280 km na południowy zachód od Delhi, wśród wzgórz, leży urocze miasto Jaipur, zwane również ze względu na różowy kolor budynków starego miasta, Różowym Miastem (Pink City). Nie jest to małe miasto, w 2000 r. stolica Rajasthanu liczyła sobie ponad 1,8 mln. mieszkańców. Na szczęście nie odczuwa się ogromu tej metropolii w historycznym centrum, gdzie brak jest wieżowców, natomiast została zachowana stara zabudowa. Miasto zostało pomalowane na różowo (kolor symbolizujący w Indiach gościnność), aby w ten sposób uroczyście przywitać księcia Walii (później króla Edwarda VII) w 1876 r. Jaipur razem z Agrą i Delhi stanowi tzw. turystyczny złoty trójkąt, który każdy szanujący się turysta powinien w Indiach zobaczyć. Jaipur warto odwiedzić ze względu na przepiękne stare miasto, liczne znajdujące się tu w okolicy pałace i forty oraz bazar z wyrobami jubilerskimi, głównie ze srebra.
Najsłynniejszym obiektem w mieście jest Pałac Wiatrów (Hawa Mahal) wybudowany z czerwonego i różowego piaskowca. Ten zbudowany w XVIII w. pięciopiętrowy pałac służył szlachetnym damom jako punkt widokowy na główną ulicę miasta, które w ten sposób mogły podglądać codzienne życie ludzi i liczne uroczystości, samemu pozostając w ukryciu. Pałac Wiatrów jest częścią kompleksu pałacowego City Palace, składającego się z rezydencji, muzeum broni i tkanin, holu publicznych i prywatnych audiencji, ogrodów i obserwatorium astronomicznego (Jantar Mantar), które powstało jeszcze w XVIII w. i jest najlepiej tego typu zachowanym obiektem w Indiach. Kompleks City Palace jest bardzo dobrze zachowany i zadbany. Znajduje się w sercu starego miasta, zajmuje olbrzymi teren pokryty licznymi dziedzińcami, ogrodami i budowlami. Mury zewnętrzne zbudował maharadża Jai Singh, pałace są odzwierciedleniem architektury dynastii radźpuckiej i mogolskiej. Syn ostatniego maharadży i jego rodzina do dziś zajmuje część pałacu. Największym budynkiem jest różowy 7 piętrowy pałac Chandra Mahal (zwany też księżycowym pałacem) z przepiękną Pawią Bramą (Peacock Gate), gdzie Justyna nie omieszkała zrobić sobie zdjęcia z przystojnymi strażnikami w turbanach, za drobny bakszysz. Wrażenie robi niezwykle lekko wyglądająca konstrukcja Pałacu Powitań (Mubarak Mahal) wybudowana z białego marmuru. Dziś mieści się tu muzeum. Nam zwiedzanie całego kompleksu City Palace zajęło cały dzień.
Kolejnego dnia wynajęliśmy sympatycznego taksówkarza w białym Ambassadorze, który zawiózł nas na całodniową wycieczkę do Amber Fort, radźpuckiej twierdzy kilkanaście kilometrów od Jaipuru. Fort wznosi się na Orlim Wzgórzu (Cheel ka Teela) w miejscowości Amber. W zasadzie kompleks obronny na wzgórzu składa się z 2 części Amber Palace i Fortu Jaigarh. W dole znajduje się jezioro Maota. Do fortu można wspiąć się pieszo (zajmuje to ok. 10 minut), dostępna jest również przejażdżka jeepem bądź można wjechać majestatycznie na grzbiecie słonia (10 USD). Fort robi niesamowite wrażenie, jest bardzo rozległy i imponujący. Pałac Amber, wybudowany z czerwonego piaskowca i marmuru, zachwyca wspaniałymi apartamentami zdobionymi mozaikami, licznymi rzeźbieniami, ściany inkrustowane są szlachetnymi kamieniami i lusterkami. Wnętrza pałacowe stanowiły scenografię do licznych filmów historycznych powstałych w Indiach. Są spektakularne i bajkowe.
Jak ktoś przewidział więcej czasu na pobyt w Jaipurze warto jeszcze odwiedzić park Ram Niwas Public Gardens wraz z przylegającym ZOO, nowoczesną galerię sztuki Juneja Art Gallery, czy współcześnie wybudowaną świątynię Birla Lakshmi Narayan Temple, szczególnie pięknie wyglądającą jak jest podświetlona w nocy.
W Jaipurze spaliśmy w 3 piętrowym hoteliku w centrum miasta. Czyste, schludne, klimatyzowane pokoje, śniadanie w cenie pokoju, około 22 USD za noc. Najfajniejszym elementem hotelu był duży taras na parterze, przy jadalni, z widokiem na ogród. Siedząc w wiklinowym fotelu z filiżanką herbaty czułem się jak przedstawiciel brytyjskiego imperium sprzed 100 lat.
Jeszcze słowo o samochodzie Ambassador, którym najczęściej poruszaliśmy się w Indiach. Ten samochód to symbol kraju. Są dwie marki aut, które zdominowały rynek motoryzacyjny w Indiach, Ambassador i Premier. Ta pierwsza marka uznawana jest za bardziej luksusową, szeroko używaną przez polityków, urzędników, businessmanów, druga zaś bardzo popularna wśród taksówkarzy. Ambassador produkowany jest na licencji brytyjskiej Morris Motors, pierwowzorem był model Morris Oxford z 1956 r. Ambassadory w Indiach wyglądają jakby miały właśnie 50 lat. Kształt i wyposażenie sprzed półwiecza. Charakterystyczna wspólna kanapa na przedzie, drążek zmiany biegów w kolumnie kierownicy. Na plus trzeba przyznać, że samochody są bardzo obszerne i wygodne wewnątrz. Ale to chyba ich jedyne zalety.
Podróżując po turystycznym złotym trójkącie między Delhi, Jaipur i Agrą postanowiliśmy wypróbować 3 różne środki transportu. Skorzystaliśmy już z przelotu samolotem, teraz przyszedł czas na podróż lądem. Do Agry postanowiliśmy udać się autobusem z klimatyzacją, czyli opcja deluxe. W kasie biletowej otrzymaliśmy bilety, gdzie dokładnie mieliśmy podane numery naszych miejsc. Francja elegancja. W dniu wyjazdu do Agry cierpliwie czekaliśmy na podjazd naszego autobusu o wskazanej godzinie. A że Indie, to taki kraj, gdzie nikomu się nie spieszy, tak więc dopiero pół godziny po czasie, przyjechał nasz autobus. Wyglądał całkiem przyzwoicie, klimatyzacja jednak okazała się tylko nawiewem, przy każdym rzędzie przy oknie przymocowane były na drucie wiatraczki (co więcej, niektóre nawet działały! ). Na szczęście autobus miał przyciemniane szyby, co nas trochę uchroniło przed słońcem i upałem . Droga była bardzo, bardzo długa. Odcinek 250 km pokonaliśmy w 8 godzin zajeżdżając do Agry około 22-ej wieczorem. Wrażenia z podróży niezapomniane, ale chyba bym tego nie powtórzył….
Agra, swoje chwile chwały przeżywała w XVI w. kiedy była stolicą państwa dowodzonego przez największego z władców Wielkich Mogołów, Akbara. Za jego panowania powstały dwie monumentalne budowle, mauzoleum Taj Mahal oraz Czerwony Fort. Taj Mahal określa się mianem najbardziej ekstrawaganckiej budowli wszech czasów, jaką postawiono w imię miłości. Taj Mahal wybudowane dla ukochanej żony Mumtaz Mahal to najsłynniejsze na świecie mauzoleum, którego inicjatorem i fundatorem był władca mogolski – Shah Jahan. Budowla powstała aby upamiętnić odejście żony po jej nagłej śmierci podczas porodu 14 dziecka w 1631 r. Jej śmierć była dla niego tak wielką stratą, że według legend jego włosy w ciągu jednej nocy stały się całkiem siwe. Ten klejnot architektury Mogołów, wyraz najdoskonalszego wyrafinowania i symetrii, wznoszony był 22 lata, przez przeszło 20.000 pracowników. Jeśli wierzyć legendzie, po zakończeniu prac budowlanych, architektom i budowniczym obcięto dłonie, aby już nigdy w przyszłości nie stworzyli czegoś równie pięknego. Biały marmur przywożono z odległego o niemal 200 km. Jodhpuru na słoniach, a 60 rodzajów szlachetnych kamieni do inkrustowania elementów roślinnych z różnych stron świata. Dziś niestety nie ma po nich śladu, ale mimo wszystko Taj Mahal zachwyca swoim pięknem. Gdyby można było ustanowić wzór piękna w architekturze, mauzoleum ku czci Mumtaz Mahal, mogłoby śmiało być jego przykładem. Budowla z białego marmuru z oddali wydaje się lekka, podchodząc bliżej będziemy onieśmieleni jego wielkością. Marmurowe mauzoleum osadzone jest w ogrodzie z kanałami wodnymi, w których odbija się obraz budowli. Z dwóch stron ze śnieżnobiałą budowlą sąsiadują meczety z czerwonego piaskowca.
Podczas naszej wizyty, nie można było kręcić kamerą mauzoleum z bliska, tylko z pierwszych schodków, oddalonych od obiektu z 500 m., co doprowadziło mnie do szewskiej pasji. Nie dość, że wstęp kosztował 20 USD (960 Rp.), oddzielnie trzeba było zapłacić za kamerę (25 Rp.), to potem jeszcze nie pozwalano nic nakręcić z bliska. Rzecz oczywista w środku mauzoleum nie wolno było ani kręcić ani robić zdjęć. Wejście do Taj Mahal otwarte jest codziennie, od godziny 6 rano do 19.00 wieczorem (oprócz poniedziałków). Bezpłatnie można obejrzeć mauzoleum w piątek, ale wówczas trzeba być przygotowanym na przemieszczanie się w gęstym tłumie Hindusów, co może nieco popsuć wrażenia.
Na tyłach Taj Mahal płynie rzeka Yamuna, nad brzegami, której w zakolu 2 kilometry dalej zbudowano olbrzymią twierdzę, tzw. Czerwony Fort w Agrze. Początkowo spełniała on funkcje czysto obronne, z czasem jednak twierdza stała się również pałacem dla panujących władców. Czerwony Fort jest większy i bardziej imponujący niż jego imiennik w Delhi, leżący zresztą nad tą sama rzeką. Jest przepiękny i majestatyczny. W zasadzie jest to małe miasto otoczone potężnymi, czerwonymi murami obronnymi. Wejście do fortu kosztuje 510 Rp. Do zwiedzenia jest tu masa rzeczy, trzeba sobie spokojnie przeznaczyć na to pół dnia. Zobaczymy Salę publicznych audiencji (Diwan-i-Am), bazar kobiet (tylko kobiety miały tu prawo wstępu i władca), Salę prywatnych audiencji (Diwan-i-Khas), gdzie niegdyś stał słynny, złoty Pawi Tron (obecnie w Iranie), pałac Jahangira, ośmiokątną wieżę, w której został uwięziony Shah Jahan (pomysłodawca Taj Mahal) przez swojego syna Aurangzeba i gdzie dożywał swoich dni, spoglądając z tęsknotą na miejsce wiecznego spoczynku ukochanej małżonki Mumtaz. Przyczyną jego uwięzienia była podobno chęć zbudowana dla siebie podobnego mauzoleum, tyle że z czarnego marmuru, co by zrujnowało do reszty i tak już bardzo podupadłe po budowie Taj Mahal finanse rodziny. Syn widząc, że skarbiec państwa jest i tak już prawie pusty zamknął go w forcie w Agrze na 17 lat. Tyle piękna, choć okrutna legenda, choć najbardziej prawdopodobna jest jednak zwykła sukcesja i chęć przejęcia władzy przez syna.
W Agrze znaleźliśmy sobie zakwaterowanie w hotelu składającym się z z domków wolno stojących w pięknie utrzymanym ogrodzie. Każdy domek miał wielki apartament, pięknie wykończony w ciemnym drewnie z ciężkimi grubymi kotarami na oknach. Na terenie ogrodu był nawet basen, może nieszczególnie piękny, ale zawsze. Za taki nocleg ze śniadaniem w centrum miasta, płaciliśmy zaledwie 28 USD za naszą dwójkę. Generalnie pobyt w Indiach nie nadwyrężył mocno naszego budżetu, noclegi, transport i wyżywienie były bardzo przystępne cenowo.
Około 40 kilometrów od Agry znajduje się tajemnicze miasto Fatehpur Sikri (Miasto Zwycięstwa). Wybudowane od postaw w 1571 r. przez Akbara zostało porzucone niespełna 40 lat później. Miało być stolicą państwa Mogołów i rywalizowało z nieodległą Agrą o to miano. Miasto zostało nagle opuszczone, jak się przypuszcza z prozaicznej przyczyny braku wody pitnej. Od tamtej pory nazywane jest również Opuszczonym Miastem. Miasto Fatehpur Sikri otoczone było z trzech stron murem z basztami, długim na 6 kilometrów, od czwartej strony naturalną barierę stanowiło jezioro. Na miejscu zachowało się wiele wspaniałych budowli, ruiny łaźni, Brama Zwycięstwa Bulund Darwaza, fragmenty budynków mieszkalnych, meczet (Jama Masjid), pałac oraz wspaniałe mauzoleum z białego marmuru poświęcone pamięci świętego Salima Chishti, który przepowiedział władcy narodziny pierworodnego syna. Kamienne, marmurowe płyty którymi wykładany był cały dziedziniec przed mauzoleum były tak rozpalone w słońcu, że niemożliwe było ustać na nich gołą stopą. Do środka nie wolno jednak wchodzić w obuwiu. Można sobie tylko wyobrazić nasze komicznie wyglądające ruchy, jak sycząc z bólu skakaliśmy po dziedzińcu.
Ostatnim środkiem transportu z jakiego skorzystaliśmy w złotym trójkącie był pociąg z Agry do Delhi. Kolej to najbardziej popularna metoda poruszania się w tym kraju. Co ciekawe Koleje Indyjskie to firma, która zatrudnia najwięcej pracowników w Indiach. Tabor przypominał wyglądem nasze stare, kwadratowe pociągi podmiejskie. Wagony miały jeden wspólny przedział z ławkami prostopadle do kierunku jazdy. Polecamy podróże koleją, około 230 km. pokonaliśmy w niecałe 3 h. Co więcej w cenie biletu mieliśmy catering. Przyznaję się, nie skorzystałem, ale widziałem po minach Hindusów podróżujących obok, którzy otwierali pudełeczka wypełnione brunatną breją i maczali w tym placki odwinięte ze sreberek, że bardzo im smakowało. Pociąg przybył wieczorem na stację New Delhi Railway Station, skąd mieliśmy rzut beretem do hotelu w znanej nam już dzielnicy Paharganj.
Nasza część wyjazdu przeznaczona stricte na zwiedzanie, dobiegła końca, czas było również zażyć trochę relaksu. Z Delhi postanowiliśmy polecieć do Goa, stanu na zachodnim wybrzeżu, znanego z pięknych białych plaż. Nie obyło się bez komplikacji. Mieliśmy lot łączony z transferem w Bombaju (obecnie Mumbai). Po wylądowaniu w pierwszym porcie okazało się, że na lotnisku imienia cesarza Shivaji jest jakaś awaryjna sytuacja i odwołano wszystkie pozostałe starty tego dnia. Utknęliśmy z setkami innych podróżnych na trawniku przed terminalem. Jak łatwo się domyślić, w tej sytuacji hotele w mieście zapełniły się w mig a linia nie miała dla nas żadnej alternatywy na ten dzień. Zagadałem do pracowników swojej linii lotniczej, którzy mieli biuro na lotnisku i załatwili mi transport i hotel na przedmieściach. Był to nasz najdroższy nocleg w Indiach, bo zapłaciliśmy “aż” 40 USD za noc w 4 gwiazdkowym hotelu. Następnego dnia rano już bez przeszkód polecieliśmy dalej do Panaji w Goa.
Goa to była kolonia portugalska, zasiedlona przez Europejczyków w 1510 r. Dopiero w 1961 r. obszar ten został siłą włączony do terytorium Indii. Różnice z pozostałą częścią Indii są znaczne. Przede wszystkim jedna czwarta ludności jest wyznania chrześcijańskiego. Niektóre dzielnice stolicy stanu, Panaji z kolonialną zabudową, przypominają do złudzenia miasta w Portugalii. Był to jeden z 3 stanów w Indiach gdzie można było legalnie nabyć alkohol w sklepie. To dość ważne jak się leży na leżaku przy plaży czy nad basenem. Kobiety można tu raczej spotkać częściej w spódnicach niż w sari, do tego zwyczaj południowo-europejskiej sjesty w upalne popołudnia dopełnia obrazu tutejszego życia. Goa w skrócie to Indie w europejskim wydaniu. Jest tu egzotyka, klimat, ciemnoskórzy Hindusi ale wszystko w wydaniu turystycznym. Piękne długie, piaszczyste plaże, gaje palmowe, niezliczone hotele i restauracje na wybrzeżu. Najpiękniejsze plaże to Anjuna, Palolem, Calanguta & Baga oraz Colva.
My wzięliśmy taksówkę z lotniska w Panaji i kazaliśmy się wieźć w ciemno na plażę w Colva. Wybraliśmy południe stanu Goa licząc na mniej zatłoczone plaże. Te najbliższe stolicy gromadzą turystów szukających intensywnego życia nocnego, na którym nam nie zależało. Powiedzieliśmy, że szukamy niedrogiego hotelu z basenem i śniadaniami w pobliżu cichej plaży i ufamy, że nam coś właściwego znajdzie. Kierowca zawiózł nas w kilka miejsc i ostatecznie zdecydowaliśmy się na hotel Vista de Colva. Po negocjacjach cenowych ustaliliśmy cenę pokoju na 25 USD (1200 Rp.) za noc. Hotel składał się z dużego okrągłego basenu pośrodku posesji, otoczonego przez 8 śnieżnobiałych domów. Każdy składał się z 4 apartamentów, dwóch na dole i dwóch na piętrze. W końcu mogliśmy położyć się na leżakach nad basenem i wypić piwo. Marką oferowana w hotelu był australijski Foster. Znakomite. Aby dojść do plaży musieliśmy się przejść kilkaset metrów dalej. A tam w cieniu drzew na palach wbitych głęboko w piach stało kilka restauracji oferujących duży wybór hinduskiej i międzynarodowej kuchni a zwłaszcza seafoodu. Idąc niekończąca się plażą w jednym i drugim kierunku co i rusz napotykało się takie skupiska nabrzeżnych restauracji. Ceny bardzo tanie, jedzenie pyszne. W kwietniu, kiedy tu byliśmy woda zarówno w morzu jak i basenie była gorąca jak zupa. Zdecydowanie lepiej jest odwiedzić Indie zimą, czyli najlepiej listopad-luty.
Goa to jednak nie tylko wspaniałe plaże, do zwiedzania są tu również stare kościoły i katedry. Przybyli do Goa misjonarze (najbardziej znany Franciszek Ksawery) w 1952 r. pozostawili po sobie wspaniałe obiekty sakralne. Aby odpocząć od plażowania wybraliśmy się na kilkugodzinną wycieczkę taksówką do Starego Goa, gdzie można zastać niesamowity widok. Wśród zagajników palmowych sterczą olbrzymie kamienne, stare mury katedr i kościołów. Większość w doskonałym stanie, nadal będące w służbie Bogu i regularnie odwiedzane przez wiernych. Najznakomitsze obiekty to Bazylika Bom Jesus, kościół św. Franciszka z Asyżu czy Katedra Sé. Naprawdę niezwykłe miejsc do zwiedzania. Stare Goa zostało opuszczone w 1759 r. wskutek epidemii malarii i cholery a stolica przeniesiona na wybrzeże do Panaji.
Pojechaliśmy tam po południu żeby pochodzić po brukowanych uliczkach wzdłuż kolorowych, kolonialnych domów z charakterystycznymi balkonami i wykuszami. Miasto zbudowano nad rzeką Mandovi i oficjalnie stało się stolicą stanu Goa w 1843 r. Nad miastem góruje Kościół Matki Boskiej Niepokalanego Poczęcia zbudowany w 1541 r. Od miasta prowadzą do niego szerokie białe schody. Panaji było pierwszym portem dla żeglarzy przybywających do Indii z Lizbony, tak więc zazwyczaj kierowali swoje pierwsze kroki z portu do kościoła aby podziękować za bezpieczny rejs. Do dziś dnia msze odprawiane są w języku angielskim, Konkani i portugalskim. Całe miasteczko ma charakter iście europejski, z tą różnica że dominującym drzewostanem są gaje palmowymi.
Muszę wspomnieć, że podróż do Indii nie była moją pierwszą. Miałem to szczęście, że jako małe kilkuletnie dziecko wraz z rodzicami mieszkałem w tym kraju, w Bombaju przez 4 lata. Tu chodziłem do szkoły podstawowej, dorastałem, poznawałem pierwszych kolegów. Tu miałem okazję zetknąć się z inną cywilizacją kulturą, jedzeniem. Nic dziwnego, że darzę ten kraj ogromnym sentymentem a dźwięk angielskiego w wykonaniu hinduskim zawsze wywołuje u mnie przyjemną falę wspomnień. Powrót do Indii po 19 latach już jako dorosły mężczyzna był dla mnie niejako podróżą sentymentalną. Byłem bardzo ciekawy reakcji Justyny, która z czego bardzo się cieszę, również pokochała ten kraj.
© 2020 Wszystkie materiały i zdjęcia na stronie są własnością smakipodrozy.com
0